Solorz: Nie byłem agentem

Nie byłem agentem. Ja byłem przeświadczony, że nawet nie zostałem zarejestrowany, skoro nie podjąłem współpracy (...) czułem awersję do samego faktu podpisania zobowiązania. Pamiętajmy, że to były inne czasy. To był stan wojenny, ja byłem młody i przestraszony(...) - wywiad Zygmunta Solorza dla Życia Warszawy.

Nie byłem agentem. Ja byłem przeświadczony, że nawet nie zostałem zarejestrowany, skoro nie podjąłem współpracy (…) czułem awersję do samego faktu podpisania zobowiązania. Pamiętajmy, że to były inne czasy. To był stan wojenny, ja byłem młody i przestraszony(…) – wywiad Zygmunta Solorza dla Życia Warszawy.

Jak to się stało, że w październiku 1983 r. został Pan zwerbowany przez wywiad PRL?

Były lata 80., a ja kilka lat wcześniej jako 20-letni chłopak wyjechałem nielegalnie na Zachód. I w 1983 r. chciałem po prostu przyjechać do Polski. Gdy w marcu lub maju zjawiłem się w Radomiu, zostałem wezwany do jakiegoś pomieszczenia nad biurem paszportowym. Siedzący tam człowiek kazał mi dokładnie spisać, co robiłem za granicą. Na kilku spotkaniach musiałem mu się wyspowiadać. Miałem opisać, co robiłem, z kim się zadawałem, kogo znam. I to zrobiłem, bojąc się, że zostanę aresztowany za nielegalny wyjazd. A ja chciałem móc jeździć do Polski, bo cały czas ciągnęło mnie do kraju. To było kilka spotkań cztery, może pięć na przełomie 1983-85r. Na jednym z nich musiałem podpisać jakieś zobowiązanie.

A skąd takie zainteresowanie SB Pana osobą?

Woziłem paczki do Polski, pracując przy Polskiej Misji Katolickiej w Monachium. Widocznie SB doszło do wniosku, że im się przydam i trzeba mnie zwerbować. Do tego doszła sprawa mojego nielegalnego pobytu za granicą.

Pamięta Pan dzień, kiedy został pan agentem wywiadu PRL?

Nie byłem agentem. Ja byłem przeświadczony, że nawet nie zostałem zarejestrowany, skoro nie podjąłem współpracy.

Poza klasycznym zobowiązaniem do współpracy, podpisał pan także umowę z wywiadem PRL. Dlaczego?

Dla mnie to było wymuszanie. Kazali mi to podpisać, więc podpisywałem. Gdy dali mi zobowiązanie do współpracy to mówili, żebym się nie podpisywał nazwiskiem Krok, tylko tak, aby nikt nie wiedział, że to ja. Spytałem, jak mam to zrobić, a oni powiedzieli, że wszystko jedno, że np. pseudonimem. Spojrzałem na rękę, zobaczyłem swój zegarek i tak powstał pseudonim Zeg jak zegarek. Nie używałem go, gdyż nigdy nie podpisywałem żadnych raportów. Taka to była współpraca. Ja się broniłem przed aresztowaniem za nielegalny wyjazd. Nie robiłem nikomu żadnej krzywdy.

Zgodził się Pan być agentem bez żadnych oporów?

Oczywiście, że czułem awersję do samego faktu podpisania zobowiązania. Pamiętajmy, że to były inne czasy. To był stan wojenny, ja byłem młody i przestraszony, bojąc się, że w każdej chwili mogą mi założyć na ręce kajdanki.

Rozmawiał: Rafał Pasztelański. Źródło: Źycie Warszawy